1.6.16
Życie w tej zepsutej Holandii
Ostatnio znajoma, z którą dawno się nie widziałam, zadała mi pytanie, które już słyszałam nie raz: jak wam się żyje w tej liberalnej (czytaj: zepsutej) Holandii? Jak sobie radzicie z wychowaniem dzieci w takich warunkach? Pytania do których już jestem przyzwyczajona i dobrze rozumiem skąd się biorą. Większość osób Niderlandy widzi przez pryzmat Amsterdamu, "trawkowych" turystów na ulicach i wystaw w dzielnicy czerwonych latarni. A to trochę nie tak...
Po pierwsze Amsterdam i reszta Niderlandów to dwa różne światy, a ja właśnie mieszkam w tym drugim. Zabawne, ale po ponad dwóch latach spędzonych w okolicach Hagi jakoś trudno mi sobie nawet przypomnieć czy widziałam kiedyś parę jednej płci trzymającą się za ręce. Tak, w Barcelonie to był widok codzienny, ale tu dość niespotykany. Kiedy ja ostatnio na ulicy czułam zapach palonej marihuany... może w Lejdzie, bo to miasto bardzo studenckie, ale z pewnością nie było to w dzielnicy zamieszkałej przez Holendrów.
Znajoma, która mieszka w nadmorskim miasteczku opowiadała, że kiedyś postanowiła w niedzielę posprzątać mieszkanie. Nie było jej to jednak dane, bo w przeciągu kilku minut w jej drzwiach pojawił się sąsiad przypominając, że niedziela to dzień święty i odkurzacza nie należy wtedy włączać. Zdziwieni? A ciekawe jak wiele osób kojarzy Niderlandy z tzw. Pasem Biblijnym. To miejscowości, gdzie mieszkają najbardziej konserwatywni protestanci. Kobiety ubierają się zwykle na czarno, nie pracują, dzieci nie są szczepione, a w niedziele obowiązuje zakaz gry w piłkę.
Ostatnio czekaliśmy na przystanku na autobus (i to nie w Pasie Biblijnym). Obok nas stała starsza Holenderka, która zachwyciła się naszą Maluszką. Hi hi, ha ha, jaka ona słodka i urocza... Nagle pani spoważniała i zapytała: ale czy ona była chrzczona? Ciekawe, czy spodziewacie się takiego pytania na ulicach Holandii.
Huczne zabawy, imprezy? Nic z tego, większość Niderlandów pogrążonych jest w nuuuudzie. Wyjątkiem oczywiście jest Amsterdam i jeszcze kilka miast studenckich, troszkę weselej może jest na katolickim południu, ale większość kraju to cisza i spokój, świątek piątek, czy niedziela.
W najbliższym czasie będziemy zmieniać mieszkanie i agencja przysłała nam projekt umowy najmu. Jeden z artykułów kontraktu jasno określa, że w lokalu nie możemy posiadać ani grama narkotyków czy substancji tego typu. No wiecie państwo, żebym ja w tej liberalnej Holandii nie mogła sobie w salonie powąchać czy popalić. Uff, dobrze, że chociaż z flaszeczką winka można sobie przysiąść.
A jeśli chodzi o kościoły zamieniane na miejsca nie służące celom religijnym, jak na zdjęciu powyżej, to pamiętać trzeba o wrodzonej praktyczności i oszczędności Holendrów. W kościołach wiernych pojawia się coraz mniej, więc część trzeba zamknąć. A pusty budynek należy wykorzystać, nic nie może się zmarnować, zwłaszcza w kraju, który o każdy metr kwadratowy lądu toczy nieustanną walkę z morzem. Może faktycznie gdzieś w dawnym kościele urządzono bar czy klub podkreślając dawny, religijny charakter tego miejsca, ale w większości przypadków tu nie chodzi o bezczeszczenie miejsc religijnych, lecz praktyczny Holender nie pozwoli na istnienie pustostanu. Tak jak dawną szkołę na naszym osiedlu, w związku z małą liczbą dzieci w okolicy, zamieniono na dom kultury, tak samo kościół widoczny na zdjęciu powyżej zamieniono na Palnet Jump. A jak mi z tym? Powiem szczerze, Holenderką nie byłam, nie jestem i mam nadzieję, że nie będę.
Obalasz stereotypy:) W życiu bym nie pomyślała, że Holendrzy mają moherowe berety. Fajny post:)
OdpowiedzUsuń